środa, 28 listopada 2012

Ważna sprawa

Dziś krótko,  bo załączony poniżej  filmik bedzie mówił sam za siebie. 
Właśnie przeczytałam niedorzeczny news na jednym z popularnych portali internetowych, jakoby EFSA (Europejska Agencja Bezpieczeństwa Żywności) odrzuciła wnioski z badań biologa Seraliniego nad szkodliwością GMO, które  łączą kukurydzę NK603 i herbicyd Roundup produkcji firmy Monsanto z rakiem i wcześniejszą śmiercią....

I nie mogę, po prostu nie wytrzymam, i muszę  to wykrzyczeć:  Jak tak można???? Jak można bezczelnie  wmawiać NAM wszystkim, że GMO to  NASZA przyszłość, i że w zasadzie to dla dobra ludzkości się wszystko dzieje??? 

Trzeba wiedzieć, mówić, rozmawiać, uświadamiać, krzyczeć jednym wspólnym potężnym głosem, bo tylko w ten sposób zostaniemy zauważeni!!! Bierność w tej kwestii obróci się przeciwko NAM, przeciwko naszym DZIECIOM i WNUKOM!! Tylko razem jesteśmy w stanie zatrzymać ten proces! 

I nie  będę  wspominać  nawet o tym jak GMO ma się w naszym pięknym nadwiślańskim kraju, bo boję się że rano do mnie ABW zastuka...  

w załączeniu filmik -  powiedziałabym: nic dodać, nic ująć, ale tak na prawdę to dopiero wierzchołek tej góry .... 

poniedziałek, 26 listopada 2012

Kratka na tapecie

Eh, jakoś tak nie ogarniam tego listopada... wszystko pędzi, dzień się jeszcze dobrze nie zaczął, a już  się kończy, cały czas jakieś zaległe zaszłości zwisają mi nad głową.... 
Na polu manualno - rozrywkowym dzieje się niedużo, a na pewno nie tyle, ile bym chciała ;/. 
Ale nie żeby nie działo się zupełnie nic;)
Przez ostatnie półtora tygodnia walczę  z moim kraciastym wyzwaniem, bo zadeklarowałam chęć przyłączenia się do zabawy LoliJoo. No i  słowo się rzekło, wykręcać  się nie przystoi:) Pomysłów na wyzwanie miałam dwa, chciałam zobaczyć, które będzie się  lepiej prezentować, ale że czasu starczyło tylko na jedną rzecz, to przynajmniej dylematów z wyborem nie będzie.  Za to czy  prezentować  moje dzieło już teraz - zastanawiam się głęboko, bo samo w sobie uroku za wiele nie ma... O zdjęcia w wersji "live" zabiegam nieustannie, ale sprawa zdaje się być wyjątkowo skomplikowana, i zaczynam wątpić, czy zdjęcia takie do końca tego tygodnia powstaną. Tola tym razem nie pomoże, ze względu na jeden istotny mankament jej budowy anatomicznej, jakim jest całkowity brak krocza/mymłona - czy jakoś tak... (jak zwał tak zwał, każdy wie, o co chodzi). Jakby tego było mało, focie którymi dysponuję zrobione są przy sztucznym świetle, więc ich jakość delikatnie rzecz ujmując: nie powala. Co więcej - lepszych prędko też  nie zrobię, no bo jak, kiedy o 15.30 już szaro za oknem, a do 18.00 w robocie siedzieć trzeba ...   
No więc na razie jest jak jest, być może będzie lepiej, ale tego zagwarantować  nie można. 
Moim kraciastym wyzwaniem są  spodnie uszyte z materiału, którego całkowity koszt wyniósł 13 zł. Cena ma odpowiednie przełożenie na jakość, co wymusiło sporo fikołków przy szyciu, ale efekt końcowy kwalifikuję jako zadowalający: 







Skoro już focie takie liche wrzucam to pomyślałam, że  może nadrobię efekt krótką rozprawką o szyciu kraciastych materiałów:) Zapewne dla większości z Was moje przemyślenia będą  oczywistą  - oczywistością, ale być może będzie to przyczynek do pogłębienia dyskusji i wymiany naszych kraciastych doświadczeń:). Całość wrzucona zostanie do zakładki „poradnik niedzielnej krawcowej”, która w zamyśle ma pomieścić najróżniejsze moje przemyślenia na temat szycia.

Więc poradnika odsłona pierwsza pt. „Kratka na tapecie”
Tkaniny kraciaste bardzo wdzięcznie prezentują się praktycznie na wszystkich ciuszkach. Dobrze dobrany materiał potrafi znakomicie optycznie wysmuklić sylwetkę  -co w kratce lubię i cenię   najbardziej:). Gorzej już z szyciem takiego cuda, bo cały efekt bazuje właśnie na idealnym spasowaniu wzoru. Chciałabym się z Wami podzielić moją metodą na kratkę -  wypracowana na zasadzie prób i błędów kompletnego laika:)
Po pierwsze - przemyślane zakupy. Być może to oczywistość, ale  materiał w kratkę zawsze kupuję z zapasem około 20 cm - wszak krateczka wymaga dopasowania,  więc optymalne zużycie materiału będzie większe niż przy  gładkich tkaninach. Wybierając materiał unikam wzorów z bardzo dużymi kratkami, lub kratami, w których optycznie dominują pasy poziome -  mój wzrost to 160 w kapeluszu, więc tego typu materiały nie są dla mnie wskazane. 
 Następnie przychodzi czas dekatyzacji. Ja niemal wszystkie tkaniny dekatyzuję przez ręczne przepłukanie w wodzie o odpowiedniej temperaturze - wiem, że nie wszystkie tkaniny tego wymagają, ale wolę ten sposób, ponieważ  sprawdzam przy tym, jak tkaniny będą się zachowały przy praniu. I tu kwestia zasadnicza, tkanina w kratkę  musi zostać bardzo dobrze rozłożona podczas suszenia, tak, aby w trakcie tego procesu materiał się nie powyciągał - w przeciwnym razie znacząco skomplikuje to  kolejny etap: właściwe rozłożenie tkaniny przed skrojeniem.  Zazwyczaj wykrój przenosimy na podwójnie złożony materiał, a więc na tym etapie należy złożyć go w taki sposób , aby wszystkie pionowe i poziome linie na materiale pokrywały się, po czym dość gęsto spiąć szpilkami, tak aby tkanina nie przesuwała się podczas krojenia.  I teraz kolejna ważna rzecz: przenosząc wykrój na tkaninę, pilnuję, aby punkty styczne  poszczególnych części wykroju ( w przypadku  spodni jest to linia kolan, bioder, długość nogawki) przypadały w tym samym miejscu kratkowego wzoru. Dzięki temu  poziomy wzór przedniej i tylnej części wykroju bez problemu będzie tworzyć jedną linię.   To jest dla mnie  najdłuższy i najbardziej żmudny etap, ale warto zrobić to dokładnie, ponieważ  znacznie ułatwia precyzyjne zszycie poszczególnych części, oraz często decyduje o efekcie końcowym.
Dodatkowo przy krojeniu kratki zawsze zostawiam większe zapasy na szwy  - w razie nieoczekiwanego przesunięcia się materiału podczas krojenia, pozwala mi to na swobodne dopasowanie wzoru kratki na etapie szycia.
A co do samego szycia - ja jestem wielką zwolenniczką  fastrygowania niemalże wszystkiego - przy kraciastych tkaninach jest to szczególnie przydatne, ponieważ pozwala na idealne dopasowanie poszczególnych części wykroju i zapobiega  niechcianemu przesuwaniu się wzoru podczas szycia na maszynie. 
Przy odrobinie cierpliwości możemy uzyskać więc niesamowity efekt idealnego dopasowania kratek na szytym  przez nas  ciuszku:). 

Moja metoda na kratkę kiepsko sprawdziła się przy materiale za 13 zł, z którego uszyłam kraciaste spodnie:). Po praniu kratka  zaczęła żyć własnym życiem, a jej spasowanie w ostateczności sprowadzało się do wyboru pomiędzy dwoma rozwiązaniami: albo szwy boczne zewnętrzne na nogawkach nie będą  po obu stronach idealne, albo jedna nogawka będzie ok. 1 cm węższa od drugiej ....  
Oczywiście wybrałam wersję pierwszą, najważniejsze, że w najbardziej widocznych i newralgicznych miejscach kratka się "zgrała". 
Wspomnę jeszcze, że tym razem sięgnęłam po wykrój  Papavero, który można pobrać tutaj. Jak na moją figurę wykrój wymagał sporych poprawek, ale nie było ich aż tak wiele, jak przy spodniach z wykrojów Burdy.
Po tym podejściu coraz bardziej skłaniam się  do opracowania wykroju  spodni  idealnych - kupiłam kilka metrów taniutkiej ubraniówki, której w ogóle nie będzie mi żal poświęcić na tego typu eksperymenty. 
Zobaczymy, może coś z tego wyjdzie :))  


środa, 21 listopada 2012

w biegu....

Muszę zrobić małą przerwę od pracy, bo zaległości w blogowaniu mi się narobiły;)
Zaduszki jazzowe minęły, i tak w środku tygodnia aż wstyd wracać do tego, co się działo w weekend... Ale o niedzielnym koncercie choć napomknąć muszę, bo na zaduszkowej scenie wystąpił Piotr Filipowicz ze swoim projektem Jazz Tribute to Michael Jackson, więc jak tu nie wspomnieć  jazzowej odsłonie przebojów króla  popu:).   Koncert  był więc całkiem niezłym kęskiem,  doznań muzycznych mam aż nadmiar, więc mam nadzieję, że starczy mi na cały tydzień;)
A skoro już o jazzowych interpretacjach znanych kawałków  - to Leszek w tym utworze wzbił się na prawdziwe wyżyny, i powiem szczerze, że od kilku lat jest w tej dziedzinie moim number 1. : 


Jeśli chodzi o twórcze aktualności, to niewiele się na tym polu dzieje bo: 
1. praca - którą  w zasadzie uwielbiam tak samo jak szycie :) mówię o tym głośno i z dumą, bo znów kilka małych zawodowych sukcesów zaliczyłam, więc nie ma to jak spora dawka satysfakcji z dobrze wykonanej roboty :D
2. Jazzowe Zaduszki - są raz do roku, więc należało się im pierwszeństwo; 
3. Imprezy okolicznościowe - bo w zasadzie trochę ostatnio poświętowałam. W ubiegłym tygodniu zaliczyliśmy z Mężem moim najwspanialszym rocznicę ślubu - naszą pierwszą :))).   Na razie jeszcze nie zdecydowaliśmy do końca, czy cieszyć  się  z tego że: to "już rok", czy to "aż rok", czy to "dopiero rok" ...
Takie "okrągłe" rocznice są dla mnie źródłem  zadumy i wszelakich inspiracji,  więc tym razem wskoczył mi do głowy pomysł, że powinniśmy prowadzić naszą Kronikę Małżeńską.  Idea, ku mojemu zaskoczeniu, spotkała się z entuzjazmem Lubego, zobaczymy jak nam wyjdzie jego realizacja:).

Pochwalić się mogę jedynie moją pierwszą wiczką. Wiczka palców mieć nie będzie, to już postanowione. W zamyśle mym wiczki mają grzać  mi łapki podczas pisania na komputerze, więc palce nie są  mile widziane.  Jak ją teraz oglądam, to stwierdzam że muszę poprawić wykończenie brzegu, bo jest ono zdecydowanie za luźne. Focie liche - coś lepszego cyknę jak udziergam parę:)




Poza tym szyje się kraciaste wyzwanie - stan realizacji 70%,  koło piątku będą już  pewnie jakieś focie, a jeśli ktoś się nade mną ulituje  i cyknie mi kilka ładnych fotek,  to może i na blogu pojawi się wersja "live". 

Tymczasem lecę popracować jeszcze troszkę:)


sobota, 17 listopada 2012

Jazzzzzzzowo :)

Początek weekendu rozpoczął się bardzo jazzzzowo - ku mojej ogromnej radości :) Piątkowy wieczór spędziłam na kameralnym koncercie w ramach lubelskich Zaduszek jazzowych. Muszę przyznać, że  ubolewam strasznie nad tym, iż lubelska scena jazzowa wolno toczy się po równi pochyłej, bardzo  wolno - ale mimo to cały czas ruchem jednostajnie przyspieszonym... Dlatego te namiastki projektów wyłapuję i kosztuję ile się da. 
Jazzowe Zaduszki rozpoczęły się w czwartek - niestety pierwszy  koncert był poza moim zasięgiem :/. Ale już w piątek  zdeterminowana biegłam w ten mroźny wieczór, by zdążyć na koncert Quartetu Adama Bałdycha. Wrażenia ogólnie pozytywne: koncerty odbywają się w bardzo kameralnej sali, co pozwala stworzyć  atmosferę   pewnej wrażliwości i  intymności - moim zdaniem bardzo pożądanej przy tego typu muzyce... Co do samej muzyki  - subiektywnie stwierdzam, że słuchało  się tych utworów nawet   przyjemnie, ale jakoś wszystko to gdzieś już było, gdzieś się słyszało... za dużo w tej muzyce cieni innych, nie porywało, nie zaskakiwało... Jak dla mnie na pewno nie są to utwory na płytę, którą odsłucham setki razy, aż do zdarcia, i jeszcze będzie mi mało... No, ale taką  kwalifikację dostaje niewielu:))
Z całą pewnością na odbiór wpłynęła moja fatalna "miejscówka" - nie dość, że  obstawiałam dalekie (jak na te małą salkę) tyły, to jeszcze przy tzw. "ciągu pieszych"... No trudno, jutro  i pojutrze przyjmę  lepszą strategię :) 
Trochę tylko mi żal, że impreza zbiegła się z .... Zaduszkami filmowymi ... Szkoda, bo kilka filmów to prawdziwe perełki do obejrzenia na dużym ekranie, np. "Przedział morderców", "Odmienne stany świadomości", "39 stopni"... 

Jak już przy muzyce jesteśmy zasłuchuję się obecnie w płycie, która co prawda  ma już kilka lat, ale jakoś bokiem ją omijałam ze względu na wrodzony uraz do projektów typu "the best of":
Chodzi o jubileuszową płytę  VooVoo - "21"


Płyta zawiera głównie utwory VooVoo już znane, ale w zupełnie nowej "skórce" . I muszę powiedzieć, że te aranżacje są "arcy" do potęgi!! Jestem zahipnotyzowana!  Dodatkowo gościnnie Tomasz Stańko na trąbce gdzieniegdzie  pomyka, więc smaczków przeróżnych na tej płycie jest naprawdę wiele!

A jeśli chodzi o manualne podboje - to w tym tygodniu sukcesów nie było. Dziergają  się od nowa "razem - wiczki", obecnie pierwsza wiczka jest już na finiszu. Moja robótka już się nie "wykręca", ale z uwagi na to, że musiałam nauczyć się robić  zupełnie inaczej oczka, wszystko idzie bardzo wolniutko...  I wizualnie nie powala, bo tu i ówdzie cały czas wkrada mi się stare, "przekręcone" oczko... Ale czekam na efekt końcowy :)
 Naszkicowałam też kilka projektów międzyczasie torebek, zobaczymy co z tego wyjdzie. Jakieś plany weekendowe są,  ale jazzowe Zaduszki mają pierwszeństwo, więc zobaczymy jaki będzie bilans:) 

Tymczasem, mam nadzieję, że śnią się Wam właśnie same aniołki  - z gołymi pupciami oczywiście :P

poniedziałek, 12 listopada 2012

Po niedzieli ..

...  I znów koniec niedzieli... Wydarzyło się wiele rzeczy przyjemnych, średnio przyjemnych, frustrujących, zaskakujących... Bilans ogólnie bardzo poniżej średniej - pogubiłam po drodze wszystkie plany,  a głównym sprawcą zła jest "Project runway", który skutecznie odciągnął mnie od wszelkich twórczych rzeczy... Muszę przyznać, że wpadłam jak śliwka, a że sezonów jest już 10, nie spocznę w spokoju, dopóki nie obejrzę wszystkich od deski do deski ... eh...
I tu wdarła się frustracja, bo kiedy oglądałam w najlepsze odcinek za odcinkiem, jak zahipnotyzowana... prysło w sufitowej  lampie iskrami i po pokoju rozniósł się niezbyt przyjemny swąd topionego plastiku ...
I już wiedziałam, że dnia następnego, spędzę  kilka cennych godzin (przeliczając: 4 odcinki Project runway) buszując wśród żyrandoli, zamiast  spokojnie poświęcić swój cenny czas weekendowy celom wyższym...  eh.... 
Międzyczasie zapadła decyzja co do "razem - wiczek" - podejście pierwsze uważam za zakończone,  prucie już za mną, i szykuję  się do podejścia drugiego. Zostałam uświadomiona przez Intensywnie Kreatywną, która jak dla mnie jest niekwestionowanym Guru w dzierganiu, że prawdopodobnie moje oczka są "przekręcone"...  Brzmi to tajemniczo, ale chyba załapałam o co chodzi. Prawdopodobnie  przekręcone oczka odpowiadają też za to, że  moja robótka nie wygląda zachwycająco ładnie. Stąd kierując się względami estetycznymi,  postanowiłam rozpocząć je jeszcze raz, a przy okazji wprowadzić kilka zmian, które mi  się nasunęły podczas zmagań  z podejściem pierwszym. Poza tym jestem pewna, że dzierganie palców to jeszcze nie mój level, dlatego moja wersja "razem - wiczek"  przybierze  formę razem - mitenek:) 

Z szyciowych podbojów udało mi się ukończyć trzecią pseudo-filcową torebkę, o której wspominałam tu. Poprawiłam szablon z torebki nr 1, i teraz jestem w 100% zadowolona z kształtu. Zdjęcia nie do końca oddają jej wykończenie, do którego wykorzystałam różne kształty oczek zaciskowych, nitów i ćwieków. Chciałam nadać  jej bardziej ostry "look", wygląda to nie najgorzej, ale zawsze może być lepiej:) 





 





W  tym tygodniu zamierzam zrealizować  swoje kraciaste wyzwanie :) Pomysł na zabawę zapodała LolaJoo, jeśli interesują Was szczegóły, zajrzyjcie do Niej na bloga. Ja już nie mogę się doczekać oglądania wszystkich prac:).

czwartek, 8 listopada 2012

"Razem - wiczki": podejście pierwsze

Dziś miałam bardzo udany zawdowo dzień, jestem więc naładowana po brzegi dumą, zapałem, energią  i całą resztą;) 
I nic nie jest w tanie zmącić  mojego pozytywnego nastawienia do świata, nawet moja nieudolna próba wydziergania "razem - wiczek"...
 A wszystko przez to, że znów zaliczyłam trasę Lublin - Kraków, i tym razem przygarnęłam  motek czarnej wełny, pięć  drutów oraz wzór na "razem-wiczki" od Intensywnie Kreatywnej, do którego instruktarz znajdziecie tutaj, tutaj, tutaj i jeszcze tutaj. A jeśli chcecie się przekonać  jak pięknie wyglądają w różnych wariantach kolorystycznych to zajrzyjcie tu.  Niestety, u mnie   efekt  aż tak zachwycający nie jest.. To,  że oczka krzywe  - no cóż, dzierganie na drutach nigdy nie było moim konikiem, więc biegłości w tej dziedzinie  nie nabędę po szybkim udziegraniu jednego komina. Ale w mej robótce zaistniał problem poważniejszy, bowiem całość "wykręca mi się" w lewą stronę...  o tak: 







I nie wiem, czy to się  wyrówna samo  (ewentualnie po  zastosowaniu jakiejś super - tajnej  metody dostępnej  tylko dla biegłych dziergarek i dziergaczy), czy może, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne - po prostu coś robię nie tak... Wszelkie Wasze sugestie i uwagi  będą baaardzo mile widziane, bo  jeśli mam to pruć  - to wolę teraz, a nie przy finiszu pierwszej rękawiczki... 

A tak w ogóle, to robótek drutowych pewnie szybko nie zarzucę, bo szalenie marzy mi się zrobienie takiego czegoś:


Prawda, że robi wrażenie?? I opis wcale nie wygląda tak strasznie ... i zupełnie nie rozumiem dlaczego moja "próbka" nic a nic nie przypominała oryginału ... :/ 
 
I jeśli Intensywnie Kreatywna zrobi kiedyś "listę życzeń" pod jej super wypasione tutoriale, to ja już zaklepuję ten model :). 

Tymczasem - wracam na pole bitwy:)

wtorek, 6 listopada 2012

Dwa motki z odzysku

Czy wiecie, ile zajmuje trasa z Krakowa  do Lublina???  - dwa motki i komin:)) 
Dodam jeszcze, że motki owe zostały tuż przed wyjazdem zrecyclingowane, i to w zupełnie nieplanowanych okolicznościach... Bo dzierganie to zdecydowanie nie moja działka, a moje umiejętności ćwiczyłam co najwyżej  na czapkach wszelakich, dzierganych przed każdą  zimą w ilościach  hurtowych - a to z tego powodu, że gubię przynajmniej jedną  na miesiąc....  Raz  zrobiłam  na drutach mężowi gwiazdkowy szalik, i pomijając szczegóły nie uszło mojej uwadze, że nie jest on jego ulubionym ... A za młodu na studiach udziergać zdołałam jedną nie- czapko - szalikową  rzecz: półgolf z trzech  motków włóczki imitującej boucle. Była to dla mnie czynność dość mozolna, co skutecznie odstraszyło mnie od podobnych prób i projektów... 

I ten półgolf dziwnym trafem napatoczył  się (dosłownie:  wyleciał z pułki, kiedy przeszukiwałam ją w zupełnie innym  celu)  podczas  ostatniego niedzielnego popołudnia,  zdumiewające, że przeleżał  spokojnie  w szafie kilka ładnych lat i nikt nie pokusił się go wyrzucić...
 Powyższe w wystarczającym stopniu poruszyło moją wyobraźnię,  by zobaczyć  w nim idealny materiał na komin do mojej beżowej kurtki:). Golfik w szybkim tempie został przerobiony na dwa motki, które wraz z kompletem drutów wylądowały w podręcznym bagażu podróżnym (czytaj: torebce). 

Podczas drogi dwa motki zmieniły się w komin, dziergany bez żadnej filozofii, dość niestarannie - bo na tego typu wełnie i tak nic nie widać, ot dla zajęcia rąk podczas podróży.  Materiał iście szlachetny: boucle - 100% akryl :))))  Ale  ku mojemu zdziwieniu - jest dość ciepła, co sprawdziłam empirycznie,  kiedy boucle posiadała jeszcze kształt półgolfu. 


Wiem, że dzieło moje nie jest zbyt lotne, ale z perspektywy dwóch motków gładko wydzierganych na trasie Kraków  - Lublin, postanowiłam potraktować to jako sparing przed czymś bardziej ambitnym:).

 

niedziela, 4 listopada 2012

Czas pomyka

Jakoś znów mam nastrój na wspominki... Zaczęło się od tego, że z rana z moją Mamusią ukochaną  oglądałyśmy stare zdjęcia rodzinne, takie jeszcze przedwojenne lub niewiele młodsze, na których wszyscy równo stoją w odświętnych ubraniach, wyprostowani, dumni z szeroko otwartymi oczami  i miną a'la  " tylko nie mrugaj - bo drugiego zdjęcia nie będzie". Uwielbiam ich magię - bo kiedyś to jedno zdjęcie - pozowane,  czasem sztywne i  nie zawsze idealne...   - musiało zapamiętać  bardzo wiele... dzieje całych pokoleń... 
Eh, jakiż  mój Dziadek był  przystojny!! 

Potem to już samo poleciało: bo pogoda niebrzydka, spacer nie zaszkodzi - zwłaszcza po mamusinym wikcie z dnia poprzedniego:) 
Więc spacerowałam długo, i nie mogłam uwierzyć jak moje dzieciństwo zaciera się pod wpływem nieubłaganych zmian, które przywlekł za sobą czas... Bo łąki i pola, po których biegałam będąc dziecięciem zmieniły się w gęste lasy odcięte od świata murem tarniny .... Grobla, na której w ukryciu wypaliłam pierwszego papierosa  została zrównana z ziemią... Zarośla w których chowaliśmy się  na wagarach wycięte pod plac zabaw... park wokół pałacu - niszczeje, zarasta i dziczeje. Pałac na szczęście stoi i ma się dobrze, ale jakoś charakteru  ubywa mu  z wiekiem...  
I tylko  nasze  boisko - miejsce lokalnych rozgrywek piłkarskich klasy "B", tudzież miejsce wakacyjnych spotkań lokalnej śmietanki z  baru nieopodal  -  nie zmieniło się w ogóle ..... ale to akurat dumy nikomu  nie przynosi ...    

Więc cykałam zdjęcia jak opętana, by zapamiętać... a gdy przyjdzie na to czas - by zdjęcie pamiętało... 















piątek, 2 listopada 2012

Pseudo - filcowa torebka nr 2

Dziś miała być nowa torebka, co wyszła spod maszyny  w godzinę duchów dnia wczorajszego... Ale  torebka - nie zając - poczekać  może...

Bo w tym momencie naszły mnie bardzo zaduszkowe klimaty - właśnie zawitałam w rodzinne progi,  co nie zdarza się często z uwagi na dzielącą mnie odległość 360 km od miejsca mojego obecnego  centrum życiowego... spoglądam przez okno i co widzę?  A  nowych sąsiadów remontujących świeżo kupiony dom pani Hani....
Pani Hania była niesamowitą kobietą... była - bo odeszła w tym roku  na wiosnę... Przeżyła wojnę  - co na pozór może wydawać  się banalnym frazesem  - ale bez prywatnego bohaterstwa takich ludzi jak Ona nie byłoby tego, co nas otacza. Miała cudowną młodość,  przeżyła prawdziwą miłość, miała zabawnego psa Kajtka, męża Józia o iście stoickiej naturze,  oraz tę zaskakującą  dla mnie umiejętność przyjmowania życia takim, jakim ono jest..... 

Pani Hania była też wyborną  krawcową - do końca, bo nawet, kiedy jej ręce drżały i wzrok szwankował, jednym ruchem potrafiła odmienić całą kreację.

I  w  zasadzie kiedy szyję - to starą szkołą - jak Pani Hania...  bo szpilki tylko sporadycznie, a podstawa do nitka, igła  i fastryga, i materiał trzeba wyczuć,  chwycić  w garść, zobaczyć jak się wije,  i  na nic te dzisiejsze cuda maszynowe, a rękaw to najlepiej wygląda upięty  "na żywo", a jeśli już podszewka - to tylko z ręczną  robotą, a nie maszynowo - jak barbarzyńca ... 
Ufff, to tyle wspominek... 

To teraz  pseudo-filcowa torebka nr 2 : zdjęcia będą dziś  wyjątkowo kiepskie - bo zrobione na szybko, przed wyjściem, jako że torebka owa prezentem była. Kolejny prototyp- forma w pełni mnie zadowala, ale kilka szczegółów wymaga jeszcze dopracowania. 






W pudle rzeczy niedokończonych czeka jeszcze jeden model z mojego pseudo filcowego nabytku-  niestety kolejny raz przekonałam się,  że doba dobie nie równa - bo jakoś ostatnia czmychnęła mi zdecydowanie za szybko... Efekt - niedokończona  pseudo-filcowa torebka nr 3, która w zasadzie też miała stać  się    niebanalnym prezentem dla całkiem niebanalnej Osóbki:). 
 No cóż, Osóbka na prezent poczeka... do świąt :/ 

I takim sposobem wyczerpałam wszystkie zasoby sztywników wszelakich, nabytych całkowicie eksperymentalnie po nagłym przypływie chęci uszycia toreb kilku ... Przynajmniej jest pretekst, aby powłóczyć się  po sklepach tekstylnych w celu uzupełnienia zapasów ... nie tylko sztywnikowych  ;)