niedziela, 28 października 2012

W niedzielę, to nie widać mnie za wiele... :)

Jak ja uwielbiam takie niedziele!! O szyciu dziś nie będzie, bo inne przyjemności wpadły mi w ręce, od których oderwać się nie nie jestem  w stanie :)  Więc  szybko i krótko w czym rzecz: 

1. Czyta się  książeczka,  ot taka:



2. Słucha się nowiusienieńka, pachnąca  płyta, z której kilka godzin temu zdarłam folię,  ot taka:


3. I zjada się szarlotka -  w ilościach zaskakująco nieprzyzwoitych - ot taka:



I czego chcieć więcej ??? :D

sobota, 27 października 2012

Nobody is perfect:)


"Wszystko co widzimy, może być postrzegane w inny sposób. Dlatego pytam siebie, czy wszystko na co patrzymy nie jest iluzją?" - Sandro del Prete

Zawsze miałam wrażenie, że to w jaki sposób postrzegamy  świat i to co nas otacza   jest wynikiem przyjętej konwencji. Nie jesteśmy w stanie doświadczyć rzeczywistości w czystej postaci,  ponieważ to nasze ciało i umysł definiuje to, co widzimy. A prawda jest taka, że nasze spektrum percepcji jest mocno ograniczone - taki figiel matki natury.  Już sam fakt, że nasze postrzeganie bierze zawsze początek z impulsu nerwowego, który następnie dopiero przetworzony trafia do naszej świadomości, co już  budzi obawę, czy mózg definiuje spostrzegane rzeczy w sposób prawidłowy. Dodatkowo nasz mózg ma niesłychaną zdolność do szukania i przyswajania schematów i uogólnień, które następnie wciska wszędzie tam, gdzie napotka na jakąkolwiek lukę poznawczą. W konsekwencji, czy tego chcemy czy nie, zderzamy się ze zjawiskiem iluzji, czyli technicznie rzecz ujmując: zniekształconą interpretacją istniejących bodźców zewnętrznych. 
 
Tak tak, nie trzeba uczestniczyć w seansie Davida Copperfielda, aby ulec omamom wzrokowym, ponieważ dajemy się poddać iluzji codziennie, w każdej chwili, bowiem nasz mózg nieustannie błędnie odczytuje otaczające nas obrazy obrazu pod wpływem kontrastu, cieni, użycia kolorów, które automatycznie wprowadzają go w błędny tok myślenia. Wniosek - sami nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele na co dzień wokół nas magii:) 
 
Iluzją można się bawić, doświadczać jej na różne sposoby. Wielu artystów uczyniło ze złudzeń optycznych motyw przywodni swojej twórczości, nieustannie igrając w swych działach z widzem. Oprócz cytowanego wyżej Sandro del Prete'a, pokuszę się o przywołanie twórczości Mauritsa Cornelisa Eschera – wybór czysto subiektywny, kierowany osobistymi preferencjami estetycznymi:).

Grafiki Eschera zawsze wywoływały u mnie sporo emocji – głównie przez jego balansowanie na granicy absurdu i iluzji, oszukiwanie świata, przekraczanie granic i schematów. Sam Escher podkreślał, że „tylko ci, którzy oddadzą się absurdowi, osiągną to co niemożliwe. Sądzę, że jest to w mojej piwnicy.... Wejdę zaraz na górę i sprawdzę.”

A oto niektóre jego dzieła:
 

 Źródło: M.C. Escher, Wydawnictwo Taschen 2006 

 Źródło: M.C. Escher, Wydawnictwo Taschen 2006  

 Źródło: M.C. Escher, Wydawnictwo Taschen 2006 

Źródło: M.C. Escher, Wydawnictwo Taschen 2006 



I nie ma w tym nic złego, a wręcz jest to pożądane, jeśli odrobinę tej iluzji wrzucimy do naszej garderoby:)





Model raczej znany, moja wersja ma dodatkowo rękawy, bo sukienka będzie noszona zimową porą. Efekt jest naprawdę zadowalający, sukienka wyśmienicie maskuje u mnie syndrom TBT (czytaj: Totalny Brak Talii). Wiadomo „nobody is perfect”, chociaż kto wie, może to tylko złudzenie ….

czwartek, 25 października 2012

Błyskotki i inne nabytki

Nowego sklepu etasiemka.net nie trzeba raczej nikomu prezentować, bo jego otwarcie odbiło się dość szerokim echem w blogerskim światku  krawieckim, głównie za sprawą Susanny, która mocno maczała palce w jego powstaniu :).  Jako że pierwsze zakupy w etasiemce już  za mną, odczuwam nieodpartą  ochotę  pochwalenia się moimi nowymi zdobyczami: 




Oczywiście sklep jest niesamowity,  a na każdym kroku czuć rękę Susanny!  Wypustka z eko-skórki została zamówiona specjalnie na moją prośbę (za co szalenie dziękuję) i w zasadzie dzień po mojej blogowej wymianie zdań z Susanną była już dostępna w sklepie!! Strona jest bardzo przejrzysta, złożenie zamówienia nie sprawia żadnych problemów, a kontakt ze sprzedawcą jest naprawdę czystą przyjemnością:) Jednym słowem wszystko perfect!! - choć  dla każdego, kto kiedykolwiek trafił na bloga Susanny powyższe spostrzeżenia zapewne w ogóle nie dziwią :) 

W międzyczasie  zapuściłam się trochę w allegro, aby  co nieco błyskotek dokupić do moich torebkowych projektów. W wyniku tego wzbogaciłam się o pokaźne ilości nitów kaletniczych, ćwieków i oczek zaciskowych przeróżnych kształtów i wielkości.




Nic, tylko teraz siadać i szyć:)

poniedziałek, 22 października 2012

Weekend spraw niedokończonych - epilog

Przyszedł czas na podsumowanie: 
1. Sukienka w pepitkę - ukończona; 
2. Spodnie - niby ukończone, ale jakoś ambiwalentne uczucia pozostały. Niestety, fotki mam jakości roboczej, a szkoda bo konsultacje chyba są w tym przypadku niezbędne. Spodnie owe zostały skrojone z burdowych wykrojów, szerokie proste nogawki z dwoma zakładkami z przodu. Numeru już nie pamiętam, ale  taki model przewija się ostatnio w co trzecim numerze, więc pewnie każdy wie, o co chodzi :). Wizja była taka, że spodnie będą fajnie spasowane w biodrach, a nogawki zaprasowane w kant  o długości pasującej do wysokich obcasów wydłużą moje krótkie nóżki... Po wielu walkach udało mi się doprowadzić spodnie do stanu takiego:







Przekonać się do nich dalej nie mogę, bo ciągle mam wrażenie, że coś nie tak jest z tym krojem .... Nawet przetestowałam je dziś w terenie na popołudniowym spacerze, co by mój horyzont poszerzyć o doznania empiryczne, i nie udało mi się pozbyć uczucia, że jednak gdzieś jest błąd ...  Być może to kwestia fasonu, bo jak dotychczas nie byłam posiadaczką tego typu gaci, które z całą pewnością układają  się ciut inaczej niż rurki ...  Przy chodzeniu mianowicie  w kroku marszczą się niemiłosiernie tworząc mało  estetyczną "bułę" - tak jakby w pokroju było coś nie tak...Jeśli komuś rzucą  się  jakieś przemyślenia w tym temacie, z chęcią wysłucham:) A  na lepsze fotki będzie  niestety trzeba sporo poczekać ... 
3. Żakiet z płachty namiotowej - kilka kroków do przodu, ale gdzie tam jeszcze do wszywania podszewki...
4. pomarańczowy płaszczyk: eh, oglądałam go ze wszystkich stron, i to kilka razy, analizowałam wykrój, potem znów płaszczyk, i w dalszym ciągu nie wiem jak to się mogło stać, że płaszczyk w biuście (który u mnie jest spory i dostarcza mi zazwyczaj sporo atrakcji i komplikacji szyciowych) jest całkiem luźny, a w biodrach (których de facto nie mam) jest duuużo za ciasny .... i jak to się stało, że  zostawiłam tak małe luzy na szwach .... efekt tego taki, że kompletnie nie wiem jak to ugryźć, więc czuję, że kroi się tutaj historia na osobny post... 
5. Malinowa sukienka - nawet nie ruszona ....  
Bo siedzieć w domu przed maszyną  w taki weekend było naprawdę ciężko :) Więc spracowałam sobie dziś sporo w moich spodniach i dziwną "bułą" w kroku oraz aparatem w dłoniach, i cykałam zdjęcia jak szalona, bo  nie wiem jak u Was, ale w Lublinie Jesień tego roku jest wyjątkowo urokliwa i eteryczna... I teraz jestem już pewna, że chociaż  nazwa nie do końca na to wskazuje, Jesień musi być kobietą:) 
I być może mało na tych fotkach jesieni, ale jaka jesień tego roku - każdy widzi, a takie oto zjawisko - no to już nie zawsze:) 

I z całych weekendowych planów, aby sukienka powstała, eh …

sobota, 20 października 2012

Weekend spraw niedokończonych - odsłona druga z kluczem francuskim w tle

Mój super ambitny plan na starcie został poddany korekcie. Żakiet z płachty namiotowej musiał ustąpić pierwszeństwa zaraz po niespodziewanym incydencie z kawą, która  to z przyczyn do chwili obecnej dla mnie niezrozumiałych wylądowała na podszewce, co miała  właśnie zostać skrojona do owego żakietu.
W wyniku tego incydentu  liderem rankingu weekendowych prac niedokończanych stała się sukienka w pepitkę.
Sukienkę szyłam dawno temu, i od początku współpraca ta szła bardzo opornie. Zaczęło się od wykroju z burdy, który w zasadzie rozrysowałam od początku, łącznie ze zmianą położenia linii cięcia frakowego. Potem było już tylko gorzej, bo po zmianach konstrukcyjnych ciężko mi było nanieść je na skrojone części w ten sposób, aby kratka jako -  tako grała. A na koniec wymyśliłam obszycie dekoltu listwą z dość grubej bawełny i wszycie metalowego zamka z przodu,  co totalnie pogrążyło projekt, bo zamek - a jakże -  wszyłam krzywiuteńko jak nigdy, a wszelkie próby poprawek, przy totalnie snującej się tkaninie, zakończyły się katastrofą... Więc i sukienka odstawiona została na lepsze czasy...

Obecnie w miejsce źle wszytego zamka skroiłam wstawkę, która również dała mi nieźle popalić!! Już dawno nie prułam jednego elementu tyle razy, z tym że za tym podejściem, troszkę rozumku przybyło i obkleiłam wszystko dokładnie taśmą flizelinową.  Nie jest niestety idealnie, ale po tych przejściach wydaje mi się, że lepiej  już nie będzie! 
Na koniec męczyłam się  okrutnie z listwą dekoltu,  która też płatała sporo figli, przez co prucia było niemiłosiernie dużo. Na dodatek do akcji wkroczył tytułowy   klucz francuski,  bo bateria nad wanną też zaczęła się buntować i serwowała tylko zimną wodę. A że do morsów nie należę, i wyznaję  zasadę, że brak ciepłej wody zdzierżę wszędzie, tylko nie w łazience,  chwyciłam  dziarsko za klucz francuski, nie pozwalając się memu mężowi wykazać w tej kwestii.
Sytuacja została opanowana - sprawcą  zamieszania był zawór, który okazał się po prostu za długi (zawsze myślałam, że takie rzeczy są ustandaryzowane!), a i sukienkę udało mi się jakoś doprowadzić do stanu takiego: 





Na Toli dekolt wydaje się odstawać, ale już dawno odkryłam, że Tola karczycho ma inaczej zbudowane niż moje, poza tym rozmiar biustu ma również ustandaryzowany, czego nie można powiedzieć o moim ...  

 Teraz na tapecie są spodnie, co wywołują ambiwalentne uczucia - w tej kwestii, póki co, nic się jeszcze nie zmieniło ..... 
c.d.n. 

piątek, 19 października 2012

Weekend spraw niedokończonych

Pałętają mi się tu i ówdzie tkaniny w różnym stopniu zaawansowania technologicznego: od takich, co tylko zostały pocięte na kawałki i koncept gdzieś uciekł,  po takie, którym w zasadzie  tylko podłożenia brakuje, lecz przekonania nie mam, czy to jest właśnie to, o co chodziło.... Bo przecież jak podłożę,  to pewnie zacznę w tym chodzić, a jak zacznę chodzić i mi się odwidzi, to już tego nie poprawię - bo przeróbek rzeczy skończonych nie znoszę, a co za tym idzie - nie praktykuję, no a jak mi się odwidzi - to przestanę nosić - i powstanie pytanie: po co to całe szycie było??? No oczywiście dla praktyki, bo ćwiczyć trzeba, a jakże, ale dobrze wiemy, że w tej zabawie nie o "szycie samo w sobie"  tylko chodzi, bo przecież nie samym szyciem  człek żyje !! ;)

Tak więc powstało pudło spraw niedokończonych, które zapełnia się  o wiele za szybko,  i nadchodzi ten  czas, kiedy wypada coś z tym pudłem zrobić ... Myśl pierwsza: załatwić większe pudło ??? Rozwiązanie kuszące, ale połowiczne....  Poza tym czuję w sobie moc, by zmierzyć się twarzą  twarz z tym wyzwaniem i  plan na weekend  mam  taki: 
1. odgrzebać projekty  odłożone na "lepsze czasy" (zrobione);
2.  dokonać selekcji  (łatwo nie było, ale mogę z dumą  uznać ten etap za zakończony);
3. szyć, szyć, szyć ... aż powstanie z tego coś zdatnego  do noszenia.

W konkursie wystartowało wiele kandydatek, ale nagrodę główną - szycie do końca, w  ostateczności - do kosza- wylosowały:
1. sukienka pepitkowa - ma największe szanse ukończenia;
2. sukienka malinowa - oj, tu będzie się działo ...
3. pomarańczowy jesienny płaszczyk - mam kilka pomysłów co z nim zrobić, jesień mamy piękną, więc warto powalczyć:)
4. spodnie  - wywołują u mnie bardzo ambiwalentne uczucia, więc ciężko przewidzieć, jak skończą;
5. żakiet, o którym mowa  tutaj - z racji publikacji jego zdjęć w fazie "produkcyjnej" będzie miał pierwszeństwo.

A całość prezentuje się obecnie  tak:





I tak patrzę na  mój plan ambitny, i jestem z niego dumna,  i tylko mam nadzieję, że  tej mocy, co ją z rana dziś poczułam,  starczy przynajmniej  na  kilka weekendów... 

niedziela, 14 października 2012

Torba co trochę udaje

Ostatnio cierpiałam na niedostatek torb dużych, mocnych i pojemnych,  które pomieściłyby stosy dokumentów, z którymi muszę codziennie biegać. Powstała więc bohaterka tego posta, i nieskromnie powiem, że spełnia wszystkie wyżej wymienione kryteria. Jest ogromna  - gładziutko wchodzą wszelkie  rzeczy o rozmiarze A4 i nawet ciut większym.  Jest mocna - materiał był wyjątkowo sztywny, a uszy dodatkowo wzmocnione są taśmą parcianą. Pojemności też jej odmówić nie mogę, bo po pierwszym teście spokojnie zmieściło się w niej  standardowe wyposażenie  mojej torebki, kalendarz i całkiem pokaźna sterta dokumentów. 
Pozazdrościłam trochę Bezdomnej Wioletcie jej wyczesanych haftów, więc na froncie machnęłam kilka zawijasów - techniką mało profesjonalną, bo zwykłym ściegiem zygzakowym wąsko i ciasno ustawionym. Efekt końcowy zaspokoił moje poczucie estetyki, więc uroczyście ogłaszam, że torba nadaje się do noszenia!! 
Optycznie torba znakomicie udaje filc, chociaż z filcem nie ma nic wspólnego, a śmiem nawet twierdzić,  że ma nad nim przewagę! Bo materiał owy z wierzchu ma splot grubo tkanej dzianiny, natomiast od spodu podbity jest cienką  warstwą  pianki oraz tworzywem, które gwarantuje mu nieprzemakalność. Materiał jest strasznie sztywny, ale na wszelki wypadek podbiłam go dodatkowo sztywnikiem. Miało  to swoje minusy, ponieważ w trakcie szycia moja maszyna - której przeznaczenie z całą pewnością nie obejmowało szycia takich rzeczy - wydawała z siebie kosmiczne dźwięki!! Na szczęście  bólach  bo w bólach, ale podołała zadaniu  - bo moja Janome'ka - jak kobieta pracująca - żadnej pracy się nie boi :). 






Pochwalę  się jeszcze  moim wyprzedażowym   nabytkiem - Ilustrowana historia strojów, wygrzebana na stoisku -70%, leżała samotnie  pomiędzy romansidłami wszelakimi a poradnikami o rzeczach zupełnie nikomu niepotrzebnych.

.. I fajne jedzonko też było: tarta  na pełnoziarnistym, kminkowym cieście z kurczakiem, fetą i brokułami, posypana odrobiną  sera cheddar. Sądząc po tym, jak szybko zniknęła, raczej smakowała ;).


Kończę  więc ten weekend z zasłużonym ( przynajmniej tak mi się wydaje) poczuciem triumfu!!!


piątek, 12 października 2012

Dobry plan - to elastyczny plan :)

Taka refleksja mnie ostatnio dopadła, że  koło 30 % mojej garderoby powstała w wyniku bardziej lub mniej udanych podbojów  "szyciowych" (tak - "szyciowych", bo do miana "krawieckich" nawet się nie zbliżyły), ale  chyba jeszcze nigdy nie udało mi się trzymać  od deski do deski upatrzonego wykroju. I nie chodzi mi tylko o instrukcję, co z czym najpierw i gdzie upiąć, przyciąć, przestębnować, rozprasować - bo  na to  chyba każda przyzwoicie władająca maszyną istota ma swój własny przepis... Chodzi mi o zmiany istotne, konstrukcyjne, które zazwyczaj powodują, że ostateczna wersja staje się  bardzo ubogim krewnym pierwowzoru. Dopasowanie to zazwyczaj podstawa - zwłaszcza jak nie ma się wymiarów modelki :/.  Ale dopasowanie, a całkowite odejście od koncepcji kroju, to już dwa zupełnie różne tematy ... 
Tym razem, jak zwykle zarzekałam się, że już od początku do końca pójdzie jak po maśle - bo 100% z wykroju. Model wybrany od  dawna - nr 121  z  Burdy 12/2011.

Oryginał wyglądał tak:


Marzyła mi się wersja jasna - najlepiej biała z czarnym spodnim kołnierzem i klapkami. Wybrałam więc materiał ...  i  nie wiem co mnie przyćmiło w sklepie, iż wydawało mi się, że będzie to najlepszy wybór do tego modelu - ważne, że przyćmienie owo trwało naprawdę dłuuugo.. ) wiele za długo, bo aż do pierwszej przymiarki ... Co prawda problemy z przyklejeniem do niego  flizeliny wzbudziły pewne zaniepokojenie, ale w amoku krojenia całkiem sporej płachty materiału, brnęłam dalej...  

Rozsądek przyszedł późno, kiedy rozstrzygały się losy, czy wszystko wrzucić  tam, gdzie tego miejsce- czyli do kosza,  czy też stoczyć jeszcze jedną bitwę, bo model owy jest  z tkaniny wełnianej, nie jest zbyt spasowany,  przez co nabiera charakteru para - płaszczykowego żakietu na ciepłe jesienne spacery... Więc gdzie tam na niego moja płachta - sztywne,  cienkie coś o strukturze przypominającej namiotowe płótno.... 
 
Pierwsza przymiarka - niech przemilczę  szczegóły ... ogólny efekt był taki, że wykrój na manekinie przypominał bardziej  szeleszczący  latawiec niż żakiet....
  
No ale wzięłam się w garść i przez kilka dni walczyłam z wykrojem wytrwale, charakter cięć - zwłaszcza w okolicy zaszewki piersiowej  nie pozostawiał mi zbyt dużego pola manewru...I jeszcze ten przeklęty materiał, który ni jak nie chciał się układać w żadnym kierunku! Po wielu, naprawdę  przykrych słowach wypowiedzianych pod jego kierunkiem, obecnie wygląda on tak:



Oczywiście doskonałości nie osiągnie nigdy - chyba, że skroję boczne kliny od nowa, no i jeszcze może całe przody oraz kiszenie... Wymaga jeszcze sporo poprawek począwszy od kołnierza, po rękawy, które jak nigdy nie wszyły się gładko, po lekkie poprawki spasowania tyłu... Ale  z nadzieją patrzę w przyszłość, że doprowadzę to dzieło mej rozpaczy do stanu  - oględnie mówiąc - użytecznego . 

P.s. Jako początkująca blogerka chciałam, niniejszym, wyrazić me zdumienie, ile można pisać o płachcie przerabianej na żakiet .... 

wtorek, 9 października 2012

Romansując z klasyką

Jakoś tak zawsze wychodzi, że klasyczna prostota mnie nęci i pociąga...   Szczególnie  jeśli chodzi  kiecki wszelakie, nie wyłączając ślubnych. A o tych ślubnych mowa tu nie przypadkiem, gdyż ostatnio moja koleżanka z pracy stanęła przed  ołtarzem w sukni, obok której większość kobiet nie byłaby w stanie przejść obojętnie!!! Eh, co to był za ślub!!!
I tak połechtana tym widokiem nieprzeciętnym, przegnałam moją  ciekawość  po kilku stronkach projektantów wszelakich, co by nie stracić rachuby, co w ślubnych trendach piszczy.   I tak odgrzebałam  stronkę moich ulubionych sukien ślubnych  marki  Rosa Clara (jak dla mnie - top wszech czasów)  z nadzieją na jakieś  nowości na 2013 rok, i ileż to emocji było, ile ochów, achów, bo kolekcja owszem była, i to jeszcze jaka!!! Tym razem suknie ślubne urzekły mnie bardziej, choć i wieczorowe kiecki niczego sobie, aczkolwiek jakoś mi do nich nie po drodze ... 
Na koniec - westchnęłam boleśnie, bo znów ktoś mi kilka pomysłów łopatą z głowy wykopał... Pozostaje tylko cieszyć oko, że efekt tak powalający!

wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony:  http://www.rosaclara.es/vestidos_novia/